poniedziałek, 26 listopada 2012

Lakier do paznokci 60 SECONDS - Rimmel

 Już bardzo dawno temu miałam napisać posta na temat tych lakierów, ale jakoś nigdy nie miałam czasu, żeby pomalować sobie nimi paznokcie i zrobić im fotki ;). Ja posiadam w swojej kolekcji lakierów trzy kolory z serii 60 SECONDS. Są to: 260 Funtime Fuschia, 315 Ready, Aim, Paint! i 500 Caramel Cupcake.  Kolory są lśniące, nieperłowe, chociaż w Cupcake można dostrzec jakieś małe, lekko świecące drobinki, ale to widać dopiero jak się dobrze przyjrzymy ;).
 Fotka poniżej troszkę podrasowana, ale dzięki temu bardziej oddaje rzeczywiste kolory ;).


 Lakier ma pojemność 8 ml i kosztuje około 6-8 zł w zależności od sklepu i promocji.


 Pędzelek jest w sumie troszkę krótki, ale dzięki temu, że jest płaski bardzo wygodnie się nim maluje. Myślę, że nawet mniej sprawne w malowaniu paznokci poradzą sobie bez problemu. Lakier jest rzadki i łatwo się nim pokrywa paznokieć, nie lejąc się przy tym jakoś bardzo mocno na skórki i nie zostawiając smug. Beżowy tylko już mi zgęstniał i teraz już dużo ciężej mi się nim maluje, ale muszę przyznać, że używałam go sporo i po prostu zostało go już na dnie, przez co jest mniej przyjemny w użytkowaniu ;).
 Jak to jest z tym schnięciem ? Rzeczywiście schnie ekspresowo, nie wiem czy 60 sekund, ale pewnie coś koło tego ;).
 Jak z trwałością ? Ja zazwyczaj używam na niego jakiegoś topcoata i wtedy spokojnie trzyma się 6 dni. Pod koniec zaczyna trochę pękać, ale to jak każdy lakier ;). Kilka razy stosowałam go samego i trwałość zależała od intensywności działań ;). Było tak, że lekko się ścierał drugiego dnia, ale było tez tak, że trzymał spokojnie 4 dni. Co najważniejsze - on się ściera, a nie odkleja się od paznokcia. Szybkoschnące lakiery z którymi miałam do tej pory do czynienia schodziły całe z paznokcia już na drugi dzień. Ten się trzyma całkiem długo ;).
 5 x mocniejsze paznokcie ? Sama nie wiem, może coś w tym jest, aczkolwiek nic spektakularnego nie zauważyłam w poprawie kondycji moich paznokci. Muszę jednak tu zaznaczyć, że obecnie mam dość mocne paznokcie po kuracji NailTekiem, więc może na mnie po prostu to wzmocnienie paznokci już nie działa ;).
 Czy polecam ? Tak, jest to najlepszy lakier szybkoschnący jaki używałam. Wystarczy jedna warstwa, błyskawicznie schnie, nie rozlewa się po paznokciu, nie tworzy smug, trzyma się też dostatecznie dobrze jak dla mnie. Jeśli mamy mało czasu albo mało ochoty na bawienie się z paznokciami to to jest super sposób, aby paznokcie wyglądały ładnie, a żebyśmy się nie napracowały ;).

Clinique - All About Eyes

 Kolejny kosmetyk z listopadowego GlossyBox, jeśli chcecie znać resztę produktów, zajrzyjcie TUTAJ.


 Tego kremu pewnie nikomu nie trzeba przedstawiać, ale dla tych, którzy nigdy nie mieli z nim styczności - od producenta:
Lekki krem pod oczy zmniejszający widoczność opuchnięć, cieni i drobnych linii. Kremowo-żelowa formuła sprawia, że makijaż oczu dłużej się utrzymuje. Do stosowania rano i wieczorem, pod oczy i na powieki. Przetestowany okulistycznie.

 W pudełku znalazł się słoiczek o pojemności 5 ml. Oryginalny produkt ma 15 ml i kosztuje 165 zł. 


 Co tu dużo mówić, w 100% zgadzam się z producentem. Krem jest bardzo lekki o takiej konsystencji jaką lubię, czyli własnie kremowo-żelowej, dzięki której świetnie nawilża i koi skórę. W znacznym stopniu zmniejsza widoczność cieni i opuchnięć pod oczami, które mam bardzo mocno widoczne i zawsze miałam problem z ich ukryciem. Teraz może jeszcze nie zniknęły, ale naprawdę są dużo mniejsze i łatwiejsze do ukrycia przez korektory itp. Jak jest ze zmarszczkami to szczerze mówiąc nie wiem, zmarszczek jeszcze nie posiadam, a na te mimiczne nie zwracam uwagi, bo chyba bym oszalała, gdybym miała się nimi przejmować ;P. Dzięki żelowej formule dużo fajniej trzyma się też podkład czy korektor pod oczami. Nie roluje się i nie wchodzi w zmarszczki. 
 Jest to najlepszy krem pod oczy jaki używałam. Cena może i trochę wysoka, ale krem jest tak wydajny, że myślę, że gdy te 165 zł rozłożymy na ilość miesięcy na które nam starczy to nie będzie aż tak źle, jak się wydaje. Ja tej próbki używam od kiedy dostałam Glossy, czyli od ponad dwóch tygodni. Fakt, używam go tylko na dzień, ale za każdym razem biorę go za dużo. Póki co w ogóle nie zauważyłam ubytku w kremie, więc myślę, że jeszcze trochę mi posłuży! Na pewno napiszę kiedy się skończy, sama jestem ciekawa na jak długo starczy ;).

 A jaki jest wasz ulubiony krem pod oczy ? Z czym macie największy problem w okolicach oczu ? Czy może jesteście tymi szczęściarami, które mają piękną i gładką skórę pod oczami, bez żadnych cieni czy opuchnięć ? ;)

 Pozdrawiam ! ;)

Beauty Face - MOOYA - Maska + Serum Efekt Peelingu Kwasy Owocowe

 Dzisiaj kolejna recenzja produktu z październikowego GlossyBox, a mianowicie maseczki z linii MOOYA. Cena to 15,90 zł za jedną maskę.


  MOOYA to seria wyjątkowo skutecznych profesjonalnych zabiegów pielęgnujących skórę stworzonych na bazie naturalnych aktywnych składników, bez dodatku sztucznych barwników, konserwantów oraz perfum. Każdy zabieg złożony jest z intensywnie działającej maski na twarz i szyję lub na dłonie, stopy i biust w postaci delikatnego bawełnianego płata o kształcie ciała, silnie nasączonego naturalnymi substancjami czynnymi oraz aktywnego serum wykańczającego zabieg, o działaniu odmładzającym i poprawiającym skórę stworzonego na bazie kolagenu, bio-złota i ceramidów.

 MOOYA Bio Organiczny Zabieg "Efekt Peelingu"
Peelinguje - przyspiesza złuszczanie i usuwanie obumarłych komórek, silnie nawilża, przyspiesza odbudowę kolagenu, witaminizuje, rozjaśnia plamy i przebarwienia, zmniejsza zmarszczki i poprawia elastyczność i jędrność.

Składniki aktywne: Kompleks roślinnych kwasów, Kwasy owocowe AHA, kompleks multiwitaminowy, faktor nawilżający, wyciąg z dzikiej chryzantemy.

Skład: 


 Zacznę od tej bawełnianej maski, którą nakłada się na twarz.


 Ogólnie jest w porządku. Tylko musimy leżeć bez ruchu, żeby dobrze pokrywała całą twarz, szyję i dekolt, ponieważ maseczka jest bardzo obficie nasączona i po prostu spływa troszkę z twarzy. Jeśli się za dużo nie ruszamy jest ok, chociaż i tak cały czas spadał mi fragment maseczki na usta.
 Gdy mamy nałożona maseczkę na twarz rzeczywiście czuć działające na nią kwasy. Po zdjęciu bawełnianego płata na twarzy wciąż pozostaje nam sporo maseczki, którą należy zmyć, aby nałożyć serum. Po zdjęciu maseczki, a jeszcze przed nałożeniem serum czuć, że skóra jet bardzo dobrze oczyszczona i odświeżona, jest uczucie takiego odżycia skóry.
 Serum jest dość tłuste, wydaje mi się, że takie troszkę jakby woskowe. Szczerze mówiąc nie wiem co dało to serum, ja chyba wolałabym nałożyć sobie jakiś inny krem czy serum, ale wierzę, że akurat to serum jest najlepsze ;).
 Jakie mam ogólne wrażenia po użyciu maseczki ? Oczywiście jak najlepsze ! Maska jest świetna, efekt peelingu widoczny bardzo dobrze. Skóra jest czysta i świeża, czuć jak swobodnie oddycha :). Chętnie spróbowałabym jeszcze innych masek z tej serii. Cena wydaje się dość duża jak za jedną maskę, ale wydaje mi się, że warto sobie od czasu do czasu zafundować taką przyjemność ;). Jeżeli kogoś nie stać lub komuś żal pieniędzy na zabiegi u kosmetyczki, ta maseczka jest fajną alternatywą ;).

 Miałyście do czynienia już z maseczkami z tej serii ? Może chciałybyście spróbować ? A może znacie jakieś inne maseczki tego typu, które mogłybyście polecić ?

 Wiem, że post jest trochę nieskładny i nie wszystko przekazuje, więc jak coś chcecie wiedzieć to pytajcie, chętnie odpowiem na wasze wątpliwości ;)

 Pozdrawiam ! 


niedziela, 25 listopada 2012

Bazy pod cienie do powiek - ArtDeco, Cashmere, Inglot

 Miałam zamiar napisać recenzję bazy pod cienie, którą znalazłam w listopadowym GlossyBox. Postanowiłam więc, że napiszę jeszcze o bazie z ArtDeco, którą pewnie wszystkie świetnie znacie oraz o Duraline z Inglota, który też pewnie jest znany przez większość z was ;).

 Zacznę od bazy Cashmere, która pojawiła się w GlossyBox, który opisywałam TUTAJ


 Pierwsze co muszę przyznać to to, że pojemniczek jest dużo bardziej poręczny od tego z ArtDeco. W przypadku tej bazy nie ma problemu z wydostanie produktu z pojemnika, ponieważ jest niski i szeroki, co na pewno ułatwia wydobycie bazy, szczególnie gdy posiada się długie paznokcie ;).


 Jeżeli chodzi o konsystencję to baza jak baza, chyba nie ma się co rozpisywać. To co najważniejsze to nie roluje się, przynajmniej teraz, póki jest świeża. Dobrze się rozprowadza, ale trzeba uważać, żeby nie nałożyć jej za dużo.
 Najważniejsze, czyli działanie. Baza jest raczej średnia. Cienie trzymają się lepiej, trochę dłużej, nie rolują się tak mocno, ale nie utrzymuje się to wszystko tak długo jak powinno. Po kilku godzinach widać, że cienie się rolują i lekko rozmazują, w dużo mniejszym stopniu niż w przypadku niezastosowania żadnej bazy, ale jednak. Dlatego oceniam bazę jako średniaka, na pewno lepiej ją nałożyć niż zostawić powieki bez bazy, ale nie można się spodziewać spektakularnych efektów. Bardzo dobrze spisała się na co dzień pod kredkę i do tego mogę wam polecić. Jeśli nie korzystacie z cieni do powiek, a raczej robicie kreski, to na pewno będziecie zadowolone z tej bazy. Cena takiej bazy to 27 zł za 7 g.

 Teraz pora na bazę ArtDeco


 Pisząc o Dax Cosmetics mówiłam o plusie za pojemniczek, tutaj niestety wielki minus. Oczywiście pojemniczek jest bardzo fajny, mały, poręczny, jednak gdy troszkę zużyjemy już bazy lub mamy długie paznokcie, bardzo trudno jest wydobyć bazę ze słoiczka. 


 Ponownie o konsystencji rozpisywać się nie będę. Muszę tylko napisać o tym, że jeśli baza jest nieco starsza to ciężko ją dobrze rozsmarować. Wydaje mi się, że na początku tez tak było, jednak tego już nie pamiętam, ponieważ bazę mam już dość długo, na co właśnie obecnie zwalam to niewygodne nakładanie - jest za stara i zrobiła się lekko tępawa.
 Jednak to wszystko to nie jest problem, ponieważ baza jest świetna, cienie utrzymują się mega długo i to w różnych warunkach. Myślę, że większość z was zna ten produkt i podziela moją opinię. Naprawdę nie warto kupować żadnej innej bazy, ta jest najlepsza i w dodatku w bardzo niskiej cenie, nie pamiętam ile dokładnie kosztowała, ale chyba coś koło 30 zł za 5 ml. Muszę jeszcze dodać, że baza jest bardzo wydajna, ja ją mam już bardo długo, a jak widać na zdjęciu niewiele jej zużyłam, chociaż też nie używam jej jakoś szczególnie często, bo na co dzień raczej nie używam cieni :).
 W każdym razie, dzięki tej bazie cienie pozostaną na miejscu przez długi czas i w każdych warunkach ;).

 Ostatnia rzecz to Duraline z Inglot. Nie jest to typowa baza pod cienie. Duraline ma wydobywać kolor cieni i przedłużać ich żywotność na powiece, jednak nie nakłada się go bezpośrednio na powiekę, a na pędzelek z cieniami :). Podobno nadaje się także do pudrów, bronzerów itp.



 Duraline ma postać olejku, który sprawia, że cień staje się wodoodporny i żywszy. Do dozowania służy mała pipeta, którą możemy sobie odmierzyć potrzebną ilość.Niestety jeżeli chcemy rozprowadzić cień na całej powiece lub pomieszać różne kolory ze sobą, będziemy mieć z tym problem. Po użyciu Duraline rzeczywiście mamy piękny, żywy i głęboki kolor, jednak aplikacja jest bardzo trudna, przynajmniej dla kogoś początkującego jak ja ;). Dlatego też jako bazę do cieni stosuję zdecydowanie ArtDeco, ale do rysowania kresek Duraline jest niezastąpiony ! Dzięki niemu nie musimy mieć stosów eyelinerów w różnych kolorach. Wystarczy cień do powiek i ten magiczny olejek Inglota ;). Kreski mają mocny kolor, nie bledną i nie rozmazują się. Efekt jest często jest dużo lepszy niż w przypadku zwykłego eyelinera. Naprawdę polecam ten produkt do malowania kresek. Przede wszystkim jest bardzo wydajny, a kosztuje około 20 zł.
 Jedynym minusem tego produktu jest to, że jeżeli olejek dostanie się na cień to w tym miejscu staje się twardy i średnio da się go później używać. Dlatego najlepiej najpierw nałożyć sobie gdzieś Duraline, a później zamaczać tam pędzelek z cieniem.
 Muszę także wspomnieć o tym, że nie da się dokręcić flakonika. Tak jest przynajmniej u mnie, ale czytałam kilka opinii, gdzie także pisano, że nie da się go dokręcić. Dlatego trzeba uważać przy podróżowaniu, żeby się nie wylał, ale w sumie jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło ;).

 A Wy używacie jakiejś bazy pod cienie ? Korzystacie w ogóle z cieni do powiek ? ;)

 Pozdrawiam ! ;)

środa, 21 listopada 2012

Pierre Rene - Good Bye Cuticles - Żel do pielęgnacji i zmiękczania skórek

 Pora na recenzję pierwszego z produktów z listopadowego GlossyBox, o którym pisałam TUTAJ. Będzie to żel do skórek Good Bye Cuticles.


 Produkt w pudełku był pełnowymiarowy - 11 ml. Żel kosztuje około 13 zł. Jakby ktoś był zainteresowany to jest obecnie na promocji w Naturze i kosztuje 8,99 zł ;). (GAZETKA NATURA)
 Muszę przyznać, że nie stosuję tego typu produktów. Jedyne krem/żel do skórek, który używałam to był chyba krem z Avonu lub Oriflame, ale to było jakieś 10 lat temu, więc po pierwsze nic z tego nie pamiętam, a po drugie byłam dość młoda i myślę, że nie potrafiłam wtedy dostatecznie ocenić tego produktu ;).


 Myślę, że opisywanie pędzelka nie ma większego sensu, ponieważ żel nakłada się bardzo dobrze i chyba nie robiłoby większej różnicy to czy aplikatorem jest pędzelek, gąbka czy nie wiadomo co jeszcze ;). Żel jest dość gęsty i bardzo ładnie pachnie. Jak jest z wydajnością, sama nie wiem, ponieważ nakładam tego dużo, na pewno dużo za dużo, więc trudno mi ocenić ;P. 

 Według producenta: Odżywczy preparat szybko i skutecznie zmiękcza skórki ułatwiając ich usunięcie. Nawilża skórki, zapobiega ich przesuszeniu i zadraśnięciom. Zawiera natłuszczający olejek migdałowy, odżywcze proteiny pszenicy, allantoinę i glicerynę. Aplikować na czyste paznokcie i skórki, wmasować, po minucie usuwać skórki.

 Uważam, że żel w 100% spełnia swoje zadanie. Rzeczywiście bardzo szybko nawilża skórki i pomaga je w łatwy sposób usunąć nie wycinając przy tym za dużo, co czasem na pewno nie jednej z nas się zdarzyło. Skórki są nawilżone i odżywione. Zawsze miałam problem z przesuszonymi skórkami pełnymi ran. Teraz są w dużo lepszej kondycji, a przesuszenia powoli znikają. Naprawdę dobry produkt w niskiej cenie. Myślę, że kupię go, gdy się skończy lub wypróbuje jeszcze jakieś inne żele do skórek, ponieważ nie wiem jak do tej pory mogłam nie korzystać z tego typu rzeczy ;P.

 Skład: 


 Wiele z użytkowniczek GlossyBox miało problem z tym, że marka Pierre Rene czy Dax Cosmetics nie są markami ekskluzywnymi i nie powinny znaleźć się w pudełkach. Sama byłam trochę zawiedziona, jednak teraz dochodzę do wniosku, że w sumie nie ważne jakiej marki jest produkt, ważne czy jest dobry, a przecież każda z nas wie, że nie wszystko to co drogie jest rzeczywiście takie dobre i odwrotnie ;). A że płacimy 50 zł za kosmetyki "gorszych" marek, no cóż, to jest nasze ryzyko, które podejmujemy zamawiając box`y. Z tego co pamiętam to w którymś pudełku francuskim chyba były kosmetyki Bell, które chyba też nie należą do luksusowych ? ;)

 Pozdrawiam ! ;)

poniedziałek, 19 listopada 2012

Rene Furterer - Karite - Maska regenerująca włosy bardzo suche i zniszczone

 Coś ciężko mi idzie pisanie w tym miesiącu, sama nie wiem dlaczego. Już się boję co będzie w grudniu, który mija baaardzo szybko i z pisaniem pewnie będzie jeszcze gorzej, ale może jakoś dam radę ;).
 W każdym bądź razie dzisiaj chciałam napisać recenzję maseczki, która znalazła się w październikowym GlossyBox.


 W pudełku znalazła się tubka pojemności 30 ml. Oryginalny produkt ma pojemność 200 ml i kosztuje około 153 zł. Tutaj muszę wspomnieć o dużej wydajności maseczki. Mam włosy bardzo długie, prawie do pasa. Maseczkę póki co użyłam z cztery razy, a zostało jej jeszcze dość dużo w tubce, więc myślę, że starczy jeszcze na 4/5 użyć ;).



 Maseczka jest gęsta o kolorze żółtym z małymi kuleczkami/drobinkami. Według mnie zapach ma bardzo ładny, który utrzymuje się jeszcze przez 2-3 dni, czyli w moim przypadku 2-3 mycia, ponieważ włosy myję codziennie. Właśnie dzięki tej gęstej konsystencji maseczka jest tak wydajna i bardzo dobrze rozprowadza się na włosach. 
 Według producenta maseczkę powinno się stosować na umyte włosy osuszone ręcznikiem, a następnie pozostawić na 2-5 minut. Ja pozostawiam ją na jakieś 20-30 min. Na włosy nakładam czepek, a później jeszcze otulam ręcznikiem, żeby lepiej się wchłonęła. 
 Efekty ? Włosy są piękne, błyszczące, nawilżone, wygładzone itd. Wyglądają naprawdę świetnie, są sypkie i nie plączą się. Do tego jeszcze pięknie pachną. Efekt utrzymuje się kilka dni, a im dłużej jej używamy tym dłużej utrzymują się jej efekty na włosach. po użyciu maseczki nie stosuję już nawet swojego ulubionego olejku, który do tej pory uważałam za najlepszy produkt do włosów ;) ( RECENZJA). 
 Nie wiem co mogę napisać jeszcze o tej maseczce. Jest tak świetna i tak bardzo mnie zaskoczyła, że aż nie wiem jak ją opisać ;). Mogę powiedzieć najprościej - jest to najlepsza maseczka jaką kiedykolwiek miałam, włosy są po niej takie jak powinny być, odżywione i piękne. Tak mnie zachwyciła, że chyba skusze się na pełnowymiarowy produkt ;). Chciałabym też wypróbować inne produkty tej marki, więc muszę wybrać się po jakieś próbki. Jak tylko uda mi się coś zdobyć to na pewno zrecenzuję ;).
 Jeszcze zapomniałam napisać, że maseczka w ogóle nie obciąża włosów. Są po niej lekkie i puszyste. Muszę przy tym podkreślić, że nie mam włosów suchych i szczególnie zniszczonych, do których własnie przeznaczona jest ta odżywka ;). Jedynie w dzień użycia maseczki włosy mogą być troszkę bardziej obciążone, ale myślę, że to już zależy od rodzaju włosów, bo przy suchych i zniszczonych włosach takie obciążenie może nie mieć miejsca ;).

 Skład:


 Wiele dziewczyn mówi, że żal im wydać 50 zł za pudełko pełne próbek, które w sumie można dostać w każdej drogerii czy perfumerii. Jednak dla mnie te pudełka, pomimo tego, że nie należą mimo wszystko do najtańszych, są sposobem na odkrycie kosmetyków, których pewnie nigdy bym nie spróbowała, bo nie wydałabym 150 zł na kosmetyk, który może okazać się bublem lub nawet nie wiedziałabym, że takie kosmetyki istnieją, więc nie miałabym okazji poprosić o ich próbki. Ta maseczka utwierdziła mnie w przekonaniu, że tak popularne obecnie Boxy są naprawdę fajną rzeczą i warto je zamawiać. Szkoda, że nie są troszkę tańsze, bo rzeczywiście czasem żal wydać te 50 zł, ale czasami trafią się takie perełki jak ta maseczka i wtedy całkiem inaczej patrzy się na te pieniądze, które się wydało na pudełko ;). 

 Jeśli któraś z was jakimś cudem jeszcze nie jest zarejestrowana w ShinyBox lub GlossyBox, a chciałaby zamówić sobie pudełko zapraszam do rejestracji pod poniższymi linkami:
GlossyBox - obecnie jest taka akcja, że jeśli się rejestrujesz z polecenia to zyskujesz 200 GlossyDots, a jak uzbierasz 1000 to dostajesz darmowe pudełko ;)

 A Wy lubicie pudełka ? A może używałyście już jakiś produktów Rene Furterer i możecie coś polecić ? A jakie są wasze wrażenia po testowaniu tej maseczki ? :)

 Pozdrawiam ! 

wtorek, 13 listopada 2012

Avon Planet Spa Turkish Thermal Baths - Czarne Mydło

 Dzisiaj recenzja, nad którą waham się od dawna i póki co dalej nie jestem przekonana co do tego produktu, ale pora coś napisać, ponieważ olejek (RECENZJA) i maseczkę (RECENZJA) z tej serii już dawno wypróbowałam i zrecenzowałam, a cały ten zestaw zamówiłam właśnie z powodu czarnego mydła, w którym pokładałam duże nadzieje ;P.


 Mydło znajduje się w dużej, miękkiej tubie, która jest wygodna w użyciu, ale nie wiem czy do tego produktu nie lepiej nadałby się jakiś inny pojemnik, ponieważ nie wiem jak będzie z wygodą użytkowania w momencie, gdy mydło będzie się już kończyć ;).



 Mydło kojarzy mi się z minerałami z Morza Martwego, które kiedyś dostałam, tylko tak nie śmierdzi ;). Na zdjęciu widać, że mydło jest na tyle gęste i zbite, że po wyciśnięciu nie rozlewa się i nie spływa. Po rozsmarowaniu widać, że przypomina trochę błoto ;). 

 Skład:




 Pierwsze co muszę powiedzieć to, że mydło to jest lekkim peelingiem (chyba jak większość czarnych mydeł, ale nie wiem, bo nie korzystałam z żadnego innego, ale chyba wszystkie, które do tej pory widziałam były peelingujące ;)) co nie zostało nigdzie napisane, a chyba jest to dość ważna informacja. 
 Zapach w ogóle mi się nie podoba, jak dla mnie jest bardzo męczący, ciężki i duszący, ale wiadomo, to kwestia gustu.
 Podczas używania trzeba uważać ze względu na to, że mydło to bardzo brudzi wszystko dookoła. Kiedyś po kąpieli zapomniałam je zmyć od razu z powierzchni wanny i jak sobie przypomniałam po pół godzinki może godzinie to musiałam zmywać je już cifem ;P.
 Wrażenia po użyciu ? Skóra rzeczywiście jest oczyszczona, gładka i przyjemna w dotyku. Według mnie jednak efekt ten jest bardzo krótkotrwały i nie jest szczególnie spektakularny. Uważam, że są dużo lepsze peelingi czy żele, olejki pod prysznic, które są przyjemniejsze w użyciu ze względu na zapach itp i które lepiej pielęgnują skórę.
 Czy je polecam ? Nie wiem, sama nie wiem co mam o nim myśleć, sama nie wiem czy jestem z niego zadowolona czy nie. Mam bardzo mieszane uczucia, dlatego też liczę na wasze opinie na temat tego produktu. Może ja za wiele od niego oczekiwałam, może nie potrafię go docenić lub źle go używam? Nie wiem. Dawno nie miałam takiego produktu, o którym nie wiedziałabym co powiedzieć :P.

 Piszcie jakie są wasze opinie na temat tego mydła, jestem ich bardzo ciekawa ;). Zapraszam też do przeczytania recenzji olejku i maseczki z tej samej serii, które są już dużo bardziej konkretne od tej powyższej ;). Linki znajdują się na początku postu ;).

 Pozdrawiam !


środa, 7 listopada 2012

GlossyBox Listopad

 I doczekałam się, przed chwilą dostałam nowy, listopadowy GlossyBox ! ;D



 Pudełko nie jest wypełnione po brzegi i jest bardzo lekkie, ale wydaje mi się, że zawartość jest mimo wszystko bardzo przyzwoita.


  Lista produktów:



 W pudełku są dwa pełnowartościowe produkty.

1. CASHMERE, utrwalająca baza pod cienie, 27 zł/ 7 g RECENZJA



 Jestem bardzo ciekawa czy jest w stanie dorównać mojej ulubionej bazie z ArtDeco (RECENZJA) ;). Sprawdzę ją już dzisiaj i myślę, że do dwóch tygodni podzielę się z wami moją opinią ;).

2. PIERRE RENE, Żel do skórek Good Bye Cuticles, 12,99 zł /11 ml RECENZJA


 Szczerze mówiąc nie używam produktów do skórek. Sama nie wiem dlaczego. Dlatego też bardzo chętnie wypróbuję ten produkt i może przekonam się do tego typu rzeczy i zacznę je stosować ;).

 Pozostałe trzy produkty to miniatury, które jednak nie są takie małe i tanie, jeśli porównamy je z oryginałami ;).

3. CHLOE, Woda perfumowana Chloe, flakonik 5 ml, jego cena wychodziłaby między 26 zł, a 38 zł w zależności, która wielkość flakonu weźmiemy za podstawę.


 Zapach piękny, po przetestowaniu jego trwałości może skusze się na pełnowymiarowy flakon ;).

4. CLINIQUE, Krem pod oczy All About Eyes, 5 ml, jest to 1/3 z pełnowymiarowego opakowaia, czyli jego wartość to około 55 zł ;).


 Już dawno temu chciałam wypróbować ten krem, a teraz mam okazję, więc bardzo się cieszę ;).

5. LIERAC, Luminescence Serum, 8 ml, czyli wartość około 65 zł.


 Chętnie wypróbuję, ale już teraz wiem, że raczej go nie kupię :P. A co to tubki, to chyba źle im się zgrzała... ;P

 Podsumowując ja jestem zadowolona z pudełka, chociaż jak zawsze mogłoby być troszkę lepsze, ale narzekać nie mogę, bo naprawdę z dużą chęcią wypróbuję wszystkie te rzeczy ;).

 Jeśli chodzi o wartość pudełka, to podliczając to wszystko powyżej wychodzi średnio około 192 zł ;). Wiadomo jednak, że nie ma co tak liczyć dosłownie tych miniatur, bo niektóre z nich można czasem dostać za darmo ;).

 Jakie są wasze wrażenia ? Zamawiacie też Glossy lub Shiny Boxy ? :)

 Jeżeli któraś z was jeszcze nie jest zarejestrowana, a chciałaby się zapisać na GlossyBox to zapraszam do rejestracji pod TYM linkiem. Dzięki temu zyskacie 100 GlossyDots, więc szybciej dostaniecie darmowe pudełko ;).

Pozdrawiam ! ;)

wtorek, 6 listopada 2012

Moje aktualne podkłady

 Tak jak obiecałam dzisiaj post o moich obecnych podkładach ;)


 Od lewej:

1. Avon, Podkład rozświetlająco-antystresowy, cream - na pewno nie rozświetla, a co ma oznaczać, że jest antystresowy to nie wiem, ale tego pewnie też nie robi ;P. Podkład nie tworzy maski, kolor jakoś zgrywa się z odcieniem skóry (albo ja mam tak idealnie dobrany kolor podkładu do cery :P). Jak dla mnie jednak jakby wysusza trochę skórę. Wchodzi w zmarszczki i pory, dzięki czemu jeszcze bardziej je podkreśla. Jeśli chodzi o trwałość to nie zauważyłam, żeby jakoś szczególnie mi schodził z twarzy, więc z tym chyba nie jest tak źle. Ogólnie jednak jak dla mnie jest słaby i kompletnie nie wiem dlaczego jest hitem Avonu. Do tego jeszcze ta pompka... żeby wycisnąć porcję na całą twarz trzeba się trochę ponaciskać, ponieważ z jednej pompki jest bardzo mała ilość, nie wiem czy wystarczyłaby nawet na nałożenie go pod oczy.

2. Clinique, Superbalanced Makeup, 05 Vanilia - wg producenta: lekki, beztłuszczowy podkład. Nawilża, absorbuje tłuszcz i utrzymuje równowagę skóry. Pokrycie średnie do całkowitego. Według mnie krycie jest raczej średnie, może z tendencją bardziej do całkowitego, niż do żadnego, ale jednak zdecydowanie krycie średnie. Jest rzeczywiście lekki i nawilża skórę, jednak nie zauważyłam żeby absorbował tłuszcz, niestety mi spływał z twarzy dość szybko. Lubię go używać ze względu na to, że jest lekki i nie tworzy maski na twarzy, jednak trzeba pod niego nałożyć krem matujący, to zdecydowanie wydłuża jego żywotność na twarzy. Ogólnie uważam, że jest w porządku, ale nie robi tego co jest chyba jego podstawową cechą, czyli nie absorbuje tłuszczu.

3. GARNIER, BB Cream Miracle Skin Perfector, 03 Medium - nie jest to podkład, ale warto także jego ująć w tym zestawieniu. Dla cery tłustej jest beznadziejny, podobno nowsza wersja stworzona właśnie dla tego typu cery jest dużo lepsza. Krem ma tylko dwa odcienie, jeden jest za jasny, drugi za ciemny. po chwili wszystko spływa z twarzy. Cera się bardzo mocno świeci i wygląda strasznie :P. Zdecydowanie nie polecam dla kogoś z tłustą cerą.

4. Estee Lauder, Double Wear Light, Intensity 3.0 - świetny ! Jeden z moich ulubionych. Jest lekki, dobrze kryje, nie tworzy maski, jest bardzo trwały, nie spływa z twarzy. Dobrze współgra z pudrem. Nie ma co więcej mówić na jego temat, po prostu bardzo dobry podkład na każdą okazję i chyba każdą cerę. Polecam !

5. i 6. REVLON, PhotoReady, 008 Golden Beige i 005 Natural Beige - bardzo lubię te podkłady. Mam tłustą cerę i szybko zaczyna się świecić, a dzięki tym podkładom mam to pod kontrolą ;). Już dawno przestałam szukać sposobu na zmatowienie skóry, stwierdziłam, że lepiej zacząć się rozświetlać. Dużo dobrych opinii słyszałam o Colorstay, a wtedy właśnie pojawił się PhotoReady, więc postanowiłam, że właśnie jego wypróbuję ;). Od razu go pokochałam. Podkład zawiera maleńkie drobinki, które rozświetlają cerę. Nie są one raczej widoczne, chyba, że w dużym słońcu. Krycie nie jest jakieś szczególne, ale dzięki właśnie tym drobinkom, które odbijają światło okazuje się, że krycie jest jednak bardzo dobre i nie widać lekko podpuchniętych oczu czy czerwonych krostek na twarzy. Bardzo dobrze wtapia się w skórę, nie tworzy maski, nie wchodzi w zmarszczki czy pory. Do tego jest bardzo lekki i w ogóle nie czuć go na twarzy. W gorące letnie dni troszkę spływa z twarzy. Bardzo fajnie komponuje się z pudrem. Tutaj jeszcze plus za pompkę, która jest porządna i daje sporą porcję produktu. Mój ulubiony podkład - niedrogi i bardzo dobry ;).

7. Rimmel, Wake Me Up, 200 Soft Beige - zostałam skuszona efektem rozświetlenia i kompleksem witamin. No cóż... oprócz zapachu chyba nie ma nic ciekawego w tym produkcie. Podkład tworzy lekką maskę na twarzy, w ogóle nie komponuje się z cerą, po niedługim czasie zaczyna spływać. Nie polecam ! Do tego opakowanie, a raczej pompka jest tandetna i mam wrażenie, że nie da rady do końca podkładu...



 Pisząc to, przypomniał mi się mój ulubiony produkt sprzed kilku lat, a mianowicie MaxFactor Miracle Touche. Bardzo go lubiłam. Pamiętam, że był bardzo leciutki i dawał fajny, naturalny efekt. Krycie było średnie. Nie podkreślał suchych skórek, lekko nawilżał. Naprawdę bardzo przyjemny produkt :). Może któraś z was używała i pisała recenzję, jeśli tak to zamieśćcie ją w komentarzu, jestem ciekawa jakie są wasze opinie na jego temat, bo ja już dawno go nie używałam :). 

 A Wy używacie podkładów ? Jeśli tak to jakich ? Miałyście coś z tego powyżej ? Jak wasze wrażenia ? :))

Pozdrawiam ! 

poniedziałek, 5 listopada 2012

Aktualne tusze do rzęs

 Początkowo miał to być post o tuszach do rzęs i podkładach, jednak gdy napisałam o tuszach stwierdziłam, że już tego za dużo i postanowiłam temat podkładów poruszyć w kolejnym poście ;). Póki co możecie zobaczyć je w tle zdjęcia. Myślę, że napiszę o nich najpóźniej do środy, więc jakby któraś była zainteresowana to zapraszam w przeciągu dwóch dni ;).


Według zdjęcia od lewej:

1. Avon, Super Drama - mi ten tusz nie przypadł do gustu. W ogóle nie odpowiada mi szczoteczka, która nie ma zwykłego włosia, a jest jakby wachlarzowa. Konsystencja tuszu także mi nie odpowiada, uważam, że jest zbyt rzadka. Do tego jeszcze kolor jest mało czarny. Efekt na rzęsach nie jest taki zły jakby mogło się wydawać, jednak nie zachwyca. Szczoteczką trzeba nauczyć się posługiwać. Mi rzęsy wychodziły czasem ładnie rozczesane, a czasem totalnie posklejane. Z każdą kolejną warstwą było zazwyczaj coraz gorzej. Wiem, jednak, że są osoby, którym ten tusz bardzo odpowiada i efekt na rzęsach jest naprawdę bardzo fajny. Dlatego jeśli ktoś lubi takie ciekawostki jak ta dziwna szczoteczka to warto go spróbować.



2. L'Oreal, Extra-Volume Collagene Waterproof - wodoodporna wersja mojego ulubionego tuszu. Muszę przyznać, że jest bardzo słaba. Mocno skleja rzęsy, tusz jest bardzo rzadki, długo wysycha i brudzi wszystko wokół oka. Szczoteczka też wydaje mi się jakby trochę inna, ale może to takie wrażenie ze względu na całkowicie inną konsystencje tuszu. Ogólnie efekt jest bardzo słaby, a na pewno nie taki jakiego można się spodziewać, gdy używało się wcześniej podstawowej , niewodoodpornej wersji. Zdecydowanie nie polecam. Lepiej kupić sobie coś tańszego, a najlepiej w ogóle nie korzystać z wodoodpornych wersji tuszy, które wpływają dość negatywnie na nasze rzęsy.


3. MaxFactor, 2000 Calorie - klasyka. Tu nie trzeba dużo pisać, bardzo dobry tusz w przyjemnej cenie. Szczoteczka z gęstym włosiem, niesilikonowa ;), nakłada odpowiednią ilość tuszu. Daje efekt pogrubionych rzęs, nie skleja ich. Zauważyłam tylko, że nieco szczypią mnie oczy, gdy odrobina tuszu mi się do nich dostanie. Ogólnie jest trwały, jednak zmywając go zauważyłam, że jest bardzo podatny na zmywanie, więc w deszczu lub śnieżycy może nie być najlepszym wyborem, chociaż mi się jeszcze nie zdarzyło, żeby rozpuścił mi się na oczach pomimo, że mam tendencję do łzawienia oczu. Ja jak najbardziej go polecam, szczególnie gdy mamy ograniczone fundusze, ponieważ jego cena waha się w różnych promocjach między 20, a 25 zł, co chyba jest niewiele jak za tak fajny tusz :).


4. MaxFactor, Xperience - obecnie jeden z moich ulubieńców. Daje bardzo fajny naturalny efekt. Rozdziela rzęsy, wydłuża je i dodatkowo jeszcze lekko pogrubia. Jest bardzo trwały i bardzo łatwy w aplikacji. Posiada silikonową szczoteczkę podobną do tej z MasterpieceMAX, jednak ta w Xperience jest troszkę mniejsza. Porównanie znajduje się na zdjęciu poniżej, przy opisie Masterpiece. Uważam, że nadaje się zarówno w ciągu dnia, dając baaardzo naturalny efekt, jak i na wieczór stosując dwie lub trzy warstwy, dzięki którym rzęsy są mocno pogrubione i mocno czarne.

5. MaxFactor, MasterpieceMAX - zdecydowanie jeden z najlepszych tuszy. Świetnie wydłuża, raczej nie pogrubia. Nie wiem co więcej napisać, bo po prostu jest bardzo dobry, długo się trzyma na rzęsach, nie skleja ich nawet przy kolejnych warstwach.


 Z tuszy powyżej, jak można wywnioskować, używam tylko tych z MaxFactora. Uważam, że są naprawdę świetne i należą do moich ulubieńców, każdy z nich jest inny i każdy spełnia moje oczekiwania. Często zamieniam szczoteczki, dlatego też nie dodałam zdjęć z efektem na rzęsach, bo obecnie byłoby to niemiarodajne, ponieważ tusze już się pewnie całkiem pomieszały ;). Oprócz tych trzech zawsze lubiłam także L'Oreal Collagen +. Dawno go nie miałam, ale efekt na moich rzęsach po tym tuszu był naprawdę świetny ! Piękne, grube rzęsy, aż nie mogłam się na nie napatrzeć ;). Dlatego też kupiłam jego wodoodporną wersję, ale to był jeden z większych błędów kosmetycznych jakie popełniłam :P. Teraz już wiem, że nie warto kupować żadnego tuszu wodoodpornego, a na wakacjach lepiej dać odpocząć rzęsom i kupić sobie bezbarwną odżywkę, która też potrafi dać przyjemny efekt na rzęsach, a dodatkowo je odżywi i nawilży.

6.11.2012
 Jeszcze zapomniałam wspomnieć o jednym z tuszy, który też polubiłam, a był to Lancome Virtuose. Naprawdę bardzo ładnie wydłużaj, podkręcał i lekko pogrubiał rzęsy. Najważniejsze było jednak to, że trzymał się bardzo długo, był najtrwalszym tuszem jaki kiedykolwiek miałam. Trzymał się bez problemu kilkanaście godzin i nigdy mi nie spłynął. W momencie, gdy miałam go na rzęsach tylko 3-4 godziny miałam w ogóle problem, żeby go zmyć ! Jeśli ktoś szuka mega trwałości to na pewno go polecam. Ciekawa jestem czy inne tusze od Lancome też są takie trwałe, jeśli macie jakieś doświadczenia to piszcie ;).

 A jakie są wasze ulubione tusze ? Używałyście któregoś z powyższych ? Jakie są wasze wrażenia ? :)

Pozdrawiam ! ;)

piątek, 2 listopada 2012

Mleczko do ciała Masło Shea - L'Occitane

  Dzisiejsza recenzja będzie chyba najkrótsza ze wszystkich, ale mimo to zapraszam do przeczytania ;). 

 Jakiś czas temu zakupiłam pudełko ShinyBox z października i dzisiaj chciałam opisać pierwszy z produktów. Jest to Mleczko do ciała Masło Shea L'Occitane.


 Informacje znalezione na stronie producenta:

 Dzięki gęstej i bogatej konsystencji uzupełnia płaszcz lipidowy i nawilża naskórek. Wzbogacone znaczną zawartością masła Shea (15%), jak również olejkami z ananasa i kokosa. Mleczko to gwarantuje skórze gładkość i pełen blasku wygląd przez cały dzień.

95 zł/250 ml


 Mleczko jest troszkę lejące i rzadkie, jednak nie przeszkadza to w aplikacji. Może tylko być przez to troszkę mniej wydajne, ale uważam, że może nie należy do super wydajnych, ale też nie potrzeba wylewać pół butelki na jedno użycie. Powiedziałabym, że ma taką standardową wydajność.
 Rzeczywiście skóra po użyciu tego mleczka jest gładka i przyjemnie nawilżona, bez tłustej warstwy, której nie toleruję ;P. Nawilżenie utrzymuje się bez problemu cały dzień, skóra wygląda bardzo zdrowo i można powiedzieć, że jest pełna blasku ( jak to obiecuje producent ;)). 
 Jednak ja mam w stosunku do niego mieszane uczucia. Po pierwsze bardzo nie pasuje mi zapach. Mi kojarzy się trochę ze środkami na komary... Może mam jakiś dziwny zmysł powonienia, ale nic na to nie poradzę, że tak mi się ten zapach kojarzy i w ogóle mi się nie podoba. Po drugie uważam, że podobny efekt można uzyskać dużo tańszym produktem. Nawilżenie rzeczywiście jest zauważalne, ale nie jest to jakiś spektakularny efekt, a za te pieniądze można się spodziewać czegoś lepszego.
 Mleczko uważam za dobre, ale jego cena jest zdecydowanie zawyżona i zapach naprawdę nie dla mnie :P. Dlatego też zostanie ze mną jako podręczny balsamik na basen czy wypad w góry.

 Jeszcze skład dla chętnych:


 W pudełku oprócz tego mleczka było również nawilżające mydełko z L'Occitane Shea - Werbena. Póki co jeszcze go nie używałam, ponieważ ma tak piękny zapach, że leży mi w szafie, żeby ciuszki mi przesiąkły tym  cudownym zapachem :D. Jak tylko go wypróbuję oczywiście napiszę recenzję ;).



 A Wy, korzystacie z Shiny lub GlossyBloxa ? Korzystałyście z mleczka L'Occitane lub innych kosmetyków tej marki? Też macie takie skojarzenia z zapachem czy tylko ja jestem taka dziwna ? :P 

 Pozdrawiam ! :)